Po całym tygodniu pracy, w końcu przyszedł długo oczekiwany piątek – początek weekendu i cotygodniowy rytuał, czyli wyprawa na ryby. Codzienne sprawdzanie przeróżnych stron z pogodą oraz z poziomem wody na naszej Wiśle tylko zwiększa poziom emocji. Jak przygotowujemy się do tego długo oczekiwanego momentu?

Przygotowania do wyprawy na suma

Bardzo ważne są dla nas opady deszczu, ponieważ czasem wybieramy miejscówki na zasiadkę, gdzie gleba jest bardzo miękka. W takiej sytuacji wystarczy krótki, ale obfity deszcz, aby się zakopać autem i walczyć z błotem oraz gliną. Wszystko zacyna się od pozyskania żywca na suma - w tym przypadku trafiły nam się karasie. Niebyły za duże, bo każdy miał około 18 centymetrów, ale ważne, że wyjazd mógł rozpocząć się od dobrej przynęty. Gdy brakuje nam tego typu zanęty, zakładamy również rosówki na zestawy, lecz przy złym ustawieniu, może zakończyć sie to nie tak, jakby się oczekiwało. W takiej sytuacji zbyt szybko może „dobrać” się do nich biała ryba, a nie o to nam przecież chodzi.

Łowienie suma – ruszamy na łowisko

W końcu nadszedł upragniony dzień - piątek. Po pracy zawsze szybko ruszam do domu, pakuje wędki, cały osprzęt i nie patrząc nawet na obiad, ruszam nad wodę. Choć teoretycznie nikt mnie nie goni i nie ma powodu, aby tak robić, spieszę, bo wiem, że nic nie smakuje lepiej, niż obiad nad wodą, który wygląda i degustuje się o niebo lepiej. Nad wodą spotykam się z Danielem, moim odwiecznym kompanem wędkarskim, który czekając na mnie zdążył zarzucić sobie 2 feederki i połapać krąpie oraz kilka mniejszych leszczy. Nie po to tu jednak przyjechaliśmy, prawda? Można powiedzieć, że była to mała rozgrzewka, po której trzeba było zacząć rozkładać się ze sprzętem. Pogoda nas nie rozpieszczała - deszcz padał od wyjazdu z domu, wiatr wiał dokładnie w twarz i wszystko wskazało na to, że łowienie suma nie będzie tego dnia proste. Nic nie zatrzyma jednak prawdziwych pasjonatów. Ubrani w deszczaki, zaczęliśmy po prostu działać.

Jak łowić suma? Prezentujemy na naszym przykładzie, jak przygotować się do połowu.

Na pierwszy rzut przygotowaliśmy ponton, silnik oraz echosondę. Wszystko działało jak należy, więc nadszedł czas, aby wybrać miejsca na zestawy. Po dokładnym przeanalizowaniu miejsc, uzgodnieniu gdzie i jaki zestaw stawiamy, postanowiliśmy powbijać podpórki wędkarskie. Akcesoria wędkarskie, takie jak podpórki na suma, różnią się od tych na inne ryby wieloma cechami – przede wszystkim jednak jest to wytrzymałość. Nasze zrobiłem samodzielnie - z kątownika metrowego. Choć są bardzo ciężkie, jestem z nich bardzo zadowolony, ponieważ okazały się niezwykle solidne.

Uzbrojenie wędziska

Nadszedł czas uzbrajać wędzisko. W tym celu założyliśmy żywca na zestawy z podwodnym spławikiem i w końcu decydujemy się je wywieźć. Fala, deszcz oraz wiatr nie ułatwiała nam zadania. Notorycznie doznawaliśmy spychania w stronę główki, ale Daniel, jako sternik naszego pontonu, choć jego twarz zalewana jest przez deszcz, nie poddawał się i płynął we wskazane przeze mnie miejsce.

Powrót do obozowiska

Po postawieniu zestawu odbiliśmy od miejsca i chcieliśmy wrócić do obozowiska, ale wiatr stawał się silniejszy i spychał nas na zestaw. W tym momencie pękła zrywka, przez co zestaw trzeba było stawiać jeszcze raz. Niestety błędy się zdarzają, ale to właśnie na nich i dzięki nim się uczymy. Po ponownym postawieniu zestawu - tym razem wszystko wyszło tak, jak powinno, wróciliśmy do obozowiska.

Przygotowanie do połowu

By ostatecznie przygotować się na łowienie suma, włożyliśmy kij w podpórkę, a następnie napięliśmy zestaw. Założyliśmy też sygnalizator dźwiękowy i voilà – pierwszy kij gotowy. Teraz czas na resztę wędzisk – w tym celu związaliśmy przywiezione wcześniej przez Daniela cegłówki, oczywiście sznurkiem konopnym, który jest biodegradowalny. Dzięki temu, po paru dniach, w wodzie nie będzie śladu po sznurku. Zdecydowaliśmy się wypłynąć w kolejne miejsce - wiatr nie pomagał, ale okazało się, że szło nam coraz sprawniej i po około godzinie czasu, mieliśmy wywiezione 4 zestawy.

Zasłużony odpoczynek

Po dobrym wywiązaniu wędziska, nadszedł czas, aby schronić się trochę przed deszczem i odpocząć, a w międzyczasie napić się piwka. Po około 2 godzinach dojechał do nas mój brat – Przemek. Z samochodu wyjął 1 wędkę na suma i 1 feeder. Razem z Danielem uzbroiliśmy wędkę, związaliśmy cegłówkę, założyliśmy żywca i wypłynęliśmy w stronę warkocza. Pod nami pokazał się piękny dołek 6,5 metra z wypłaceniem – poczułem, że to właśnie to miejsce i właśnie tutaj zdecydowałem się wrzucić zestaw do wody. Pozostało tylko wrócić na brzeg, napiąć kij i tyle - wszystkie zestawy wywiezione.

Przygotowanie legowiska do spania i miejsca do strawy

Po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy się rozłożyć namiot – niedaleko wbiliśmy parasol wędkarski, aby wygonie móc sobie posiedzieć i popatrzeć na napięte kije. To naprawdę piękny widok, który zrozumieją tylko inni pasjonaci. Zaczęło robić się ciemno, deszcz powoli przestał padać, więc postanowiliśmy przebrać się w suche ciuchy i przygotować sobie coś ciepłego do jedzenia. Szybka kolacja została zjedzona ze smakiem – po takich atrakcjach nie mogło być inaczej. W międzyczasie Przemek zwinął feeder i zarzucił zestaw na węgorza, co niestety nie przyniosło żadnych rezultatów. Zbliżała się godzina 24, więc postanowiliśmy udać się spać. Jako prawdziwi entuzjaści łowienia, oczywiście zabraliśmy ze sobą centralki od sygnalizatorów, aby nie przegapić brania – w końcu to mogłoby skończyć się źle dla wędziska.

Walka o suma – jak udało nam się złowić ogromną rybę?

Dochodziła godzina 1, kiedy nagle na jednym z kijów, sygnalizator zaczął delikatnie „pikać”. Zerwałem się na „równe nogi” i pobiegłem do wędki. Kij zaczął powoli się uginać i zastygać w miejscu. Myślałem, że na zestaw napłynął jakiś wielki konar. Wyjąłem wędkę z podpórki, zaciąłem około 3 razy i zacząłem ściągać. Za moimi plecami pojawił się Przemek, a że to jego był kij, oddałem mu go i obserwowałem, jak zaczął ściągać „konar”. Konar okazał się nie być tym, na co wyglądał! Nagle ożył i zaczął wybierać plecionkę z kołowrotka. Juz wiedzieliśmy, że jest to sum i to niemały! Walka trwała może około 20 minut, ale to był bardzo długi i wyczerpujący pojedynek. W końcu na brzegu pojawiło się wielkie, ponad dwu metrowe sumisko! Szybkie wypięcie z kotwicy i zaczepienie suma na specjalnej smyczy zajęło nam może 3 minuty. Przybiliśmy sobie piątkę i już uważaliśmy wyprawę za udaną. Do samego rana na zestawach już nic się nie działo, ewentualnie od czasu do czasu, w plecionkę uderzył nietoperz, co przyprawiało o szybsze bicie serca. Rano, jak przystało na prawdziwych wędkarzy, nie omieszkaliśmy zrobić sobie szybkiej sesji z sumem oraz dokonanie oficjalnego mierzenia. Miara pokazała 213 centymetrów! To był nowy rekord naszego teamu - ten z poprzedniego roku miał 207 cm i można powiedzieć, że został złapany tego samego dnia oraz miesiąca lecz rok później. Z ogromnym uśmiechem na twarzy, wypuściliśmy suma do wody z nadzieją, że kiedyś ponownie się spotkamy. Wisła, pomimo złej pogody, postanowiła wynagrodzić nam trudy piękną ryba. Jaki z tego morał? Nie ma złej pogody na ryby, jest tylko źle ubrany wędkarz! :) Zatem... połamania wędki i do zobaczenia nad wodą!